Zwigoff na out... Miało być móndrze i elokwyntnie, bo ło artystach, procesach twórczych, ludzkich przipadłościach i negatywnych skłónnościach, a co wyszło? Film ło boroczku, co to zamias myśleć ło filozofii sztuki, beznadziejnie sie zakochuje. Jo wiym - synek jes wrażliwy, świat wokół niego podły, ale taki punkt wyjścio niy sprawio, że kryńci sie dobry film. Dokumyntalny CRUMB, GHOST WORLD i ZŁY MIKOŁAJ to były filmy, za które idzie sie pochlastać,a tyn? Coś tam w sobie mo, ale za mało na bycie dziełym ważnym. Może ta miłosno intryga popsuła wszysko? Zmelodramaciła Zwigoffowi film...
Tylko w ostatniej scenie Zwigoff przesadził.
Cała reszta jest dokładnie taka, jaka powinna być – bez wątku „melodramatycznego” w filmie postępowanie bohatera nie miałoby sensu i właściwej siły napędowej. Co innego mogłoby być jednocześnie zawiązaniem/osią intrygi i przedmiotem starań Jerome'a? Tylko sam pęd do kariery w środowisku artystycznym, a może samo autentyczne zamiłowanie do sztuki? Akurat. Film nie miałby wtedy wystarczając mocnego wydźwięku, byłby zwyczajną agitką p-ko zakłamaniu i głupocie pewnych środowisk, taką samą jak np. filmy „antykorporacyjne” (poza tym widząc tę S. Myles w pełni rozumiem bohatera i widzę autentyzm jego postępowania – pomimo zupełnego braku uczuć romantycznych sam bym się chyba zakochał, bo rasowa była jak cholera :)
To raczej wątek kryminalny można by bez szkody wyrzucić i zastąpić czymkolwiek innym, byle dramatycznym i podanym z przymrużeniem oka. Ale dobrze jest, jak jest. Dzięki temu mamy udany, dowcipny, dosyć inteligentny i dosyć atrakcyjny (także wizualnie) film z potrójną pointą – kryminalną, antyartystowską i melodramatyczną jednocześnie ;P